Z cyklu: dzień z życia (początkującej) blogerki.
Niedziela rano. Zrywasz się o świcie. Nikogo nie obchodzi to, ze umierasz, bo ciągle nie dosypiasz. Za oknem shower, ni cholery, nie chce się z domu wychodzić. Wciskasz się w letnie ciuchy i sandaly na niebotycznym obcasie, co by jakoś wyglądać na zdjęciach, wiadomo. Na dworze oczywiście zamarzasz, bo termometr wskazuje +14, w porywach do +15C. Nie zapominajmy, że wciąż towarzyszy Ci uciążliwa mżawka, więc Twoje włosy wyglądają niczym muśnięte piorunem. Lovely. Zapierniczasz na targ kwiatowy na drugim końcu miasta (1,5 h w jedną stronę). W metrze napotykasz wielu handlarzy, naturalnie z przemyslu rybnego. Intensywny zapach węgorza nie opuszcza Cię już do konca dnia… Uff, w końcu dotarłaś. Jako, ze jesteś blondynką przez 15 minut zataczasz kręgi wokół miejsca docelowego, szukajac wejścia. Okazuje się, że nie tylko Ty miałaś równie szalony pomysł. Miliony Chińczyków i innych Azjatów z szerokimi uśmiechami na swych żółtych twarzach, mijają Cię z nareczami piwonii. Wykupili. Pozostaje Ci zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie przy stoisku, niech przynajmniej buty poczują się potrzebne…
Efekt prezentuję poniżej.
Leave A Reply